Dopadło
mnie ostatnio rozczarowanie i presja. Znienacka całkiem, usiadły
gagatki na krawędzi mojego łóżka o północy, a ja taka
rozebrana, rozmemłana i śliniąca poduszkę. I mówią mi, że
jestem stara, ćwierć wieku na liczniku to nie przelewki, a osobom z
suchą cerą to zmarszczki szybciej się uwydatniają, więc już
kaplica na amen, dożyłam kanonizacji papieża i dziesięciolecia w
UE, to mogę odejść z tego świata szczęśliwa.
Przypominają, że
wcale a wcale taka nowoczesna nie jestem, że będąc ryczącą
dwudziestką wyobrażałam sobie, iż jako ćwierćwiekowa emerytka
stanę się stabilną emocjonalnie i domowo posiadaczką kota, psa,
mieszkania, męża i syna, najlepiej trzech, a ten cały bagaż miał
być mój na własność, choć niekoniecznie w takiej kolejności.
Tymczasem
z wyobrażeń został spis imion dla dzieci w kalendarzu (żartuję,
tylko pierworodnego), zakup poradnika dla właścicieli kotów i ich
liczne wizerunki we wspomnianym kalendarzu oraz długa lista
skreślonych męskich nazwisk (żartuję, chronię dane osobowe, więc
zostały tylko czarne, zamazane prostokąty).
Właściwie
do śmiechu to mi nie jest. Do skrajnej rozpaczy na szczęście też
daleko. Zalet i wad pozostawania singlem, jak i bycia w związku nie
chcę przytaczać, bo to indywidualna sprawa, a III wojny światowej
mi nie trzeba. Chcę pokazać, jak ja sobie z tym poradziłam i
dzięki temu nie zwariowałam, a odnalazłam wewnętrzny spokój.
Zwyczajnie doszłam do wniosku, że bardziej niż mojego psa Leona to
już nikogo innego nie pokocham.
Dobra,
na bok głupawe suchary, ad rem.
Od
kiedy pamiętam miałam dość spaczone podejście do związków i
dopiero teraz odkryłam, czego tak naprawdę chcę i co by mi dało
satysfakcję. Wcześniej robiłam odjechane klasyfikacje, tabelki i
rankingi typu 20 cech, jakie powinien posiadać Ten On. Zakładałam,
że miłość można wezwać do tablicy na odpytkę i ustawić równo
w szeregu. To byłaby opcja najłatwiejsza, taka, nad którą
miałabym kontrolę, bo tego, co jest podstawą szczęśliwej,
odwzajemnionej miłości, obawiałam się najbardziej – utraty
kontroli. Zaufania komuś bezwarunkowo, wiedząc, że moje serce leży
na jego dłoni i to on decyduje, czy je będzie codziennie głaskał
i polewał wodą, by nie wyschło czy pokroi i zje na drugie
śniadanie. Zwłaszcza, że raz zaryzykowałam, a on tylko oblizał
palce i poszedł szukać dodatkowego, bardziej sycącego posiłku.
Zasada
jest jedna i najtrudniejsza dla takiego raptusa, jakim mnie uczyniło
życie, najbliżsi i społeczeństwo (tak, tak, wszystko wasza wina!)
- poczekaj na swoją kolej. Spokojnie. Z tą pierwszą jest
dość silnie powiązana krótkowzroczność. Często okazuje się,
że to za czym gonisz aż tchu brak i czasami musisz się wspomóc
wódką, ramieniem psiapsióły dolewającej wina bądź akcją „bzyk
i myk”, jest tuż za rogiem. To tak banalne, że przystajesz w
rozbiegu, a on nagle na Ciebie wpada od tyłu, walisz łbem o
krawężnik, on delikatnie wyciera twoją zakrwawioną łepytynę i zmienia
ci z czułością obrzygany od nadmiernego pocieszania się
winogronowym ustrojstwem podkoszulek, a wtedy durny czerep odzyskuje
jasność myślenia, bo ostatnie szare komórki ze strachu zwołały
pospolite ruszenie.
I
wiesz już, że niepotrzebny ci bad boy, który w ramach gry wstępnej
rzuca cię o ścianę, a jego krzyk i brak połączeń w telefonie
odbijają się echem w sennych marzeniach. I oddychasz z ulgą, że
nie musisz się już dowartościowywać smsami i zaczepianiami na
efbe od tego ofermy, co w podstawówce siedział co roku przed tobą
w ławce. W końcu możesz rzucić pełne pogardy spojrzenie i
tajemniczy uśmieszek dla ciotki, która na każdym rodzinnym
spotkaniu powtarza jak mantrę pytanie, czy masz już jakiegoś
miłego chłopca dla siebie.
Niech
będzie miły, niech rzuca o ścianę, bylebyś wiedziała, że potem
będzie całą noc głaskał.
P.S.
Leon jest naprawdę cudownym facetem, tylko te cztery łapy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie toleruję wulgaryzmów stosowanych jako przecinek. Dla głębi wyrazu i w uzasadnionych przypadkach - mile widziane. :)