piątek, 2 maja 2014

Do grobowej deski

 
Moi dziadkowie są ze sobą 53 lata.

To dwukrotność mojego życia + vat. Nie wyobrażam sobie czuć do kogoś przyciągania tak silnego, by być z nim ponad rok. Albo patrzeć bez opamiętania w te jego durne, niebieskie (tylko nie inne!) ślepia. Ani kogoś tak śmiałego, by to wyzwanie chciał podjąć aktywnie przy mnie i trwał mimo burz. Każda próba kończyła się paniczną ucieczką moją lub biednego delikwenta, który poznał ze mną wszystkie barwy szczęścia, a raczej jak ciemna jest moja paleta w tym temacie.

A ciągle człek wymęczony, wyzuty z uczuć, zaliczający z płaczem wpierw wszystkie kąty w domu swoim i przyjaciółki, a potem kolejne porcje wysokoprocentowych alkoholi w barach, mówiący sobie Judytkowe "nigdy w życiu!", bo kto by się z własnej woli i świadomie do ruchomych piasków pchał, poznaje tego kogoś, trzaska go po ponownie w pusty czerep i zapomina o sprawie jak ciężarna o bólu porodowym po ujrzeniu noworodka pomarszczonego i ryczącego aż miło. Osobiście myślę, że miłość to musi być coś podobnie obezwładniającego, nie da się przejść obojętnie jak obok wystawy cukierniczej z kremówkami papieskimi. 

Potrzeba tak dużej wyrozumiałości i cierpliwości. Chociaż para staruszków, z którymi żyje pod jednym dachem, jest potwierdzeniem, że przeciwieństwa się przyciągają, czemu ja kompletnie nie daję wiary. A bywało różnie. Nadal jednak potrafią się ze sobą śmiać i rozmawiać.

Może ktoś uprzejmy mi wyjaśni, jak po ponad pół wieku jeszcze znaleźć tematy? I mimo, że czasami pod nosem się szepnie "ty głupia babo" czy "ty stary pierniku" wciąż chce się na siebie patrzeć?

Szacunek. Życzę sobie też takiego high life love.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie toleruję wulgaryzmów stosowanych jako przecinek. Dla głębi wyrazu i w uzasadnionych przypadkach - mile widziane. :)